Pomiń linki nawigacyjne i przejdź do treści strony

KRS:

Czcionka:
Kontrast:
Logowanie do subkonta
KRS:
0000338389
Czcionka:
Kontrast:

Dziś Dzień Medycyny Weterynaryjnej

Dodano 9 grudnia 2022.

W Międzynarodowy Dzień Medycyny Weterynaryjnej pragniemy przypomnieć, jak ważna jest rola lekarzy w ratowaniu życia zwierząt. Pomoc weterynarzy jest nieoceniona, o czym świadczą historie, którymi podzieliła się z nami Grupa Runa.

Od ilu lat zajmuje się Pani potrzebującymi zwierzętami?

Od 15 lat, jeśli chodzi o pomoc dla psów i kotów. Kozy, mułki i osły pojawiły się dopiero kilka lat temu.

Co sprawiło, że działalność dobroczynna poszła w tym właśnie kierunku?

Pierwszym zwierzakiem, innym niż koty i psy, była koza Jagoda. Ktoś ją wyrzucił – została pozostawiona sama sobie na pastwisku. Starsza, chora, wychudzona, zagłodzona, ze stanem zapalnym i ranami na nogach. Jagoda ledwo przeżyła. Jej kości można było bez problemu policzyć, była odwodniona, miała zakażenie; na początku weterynarz był u nas codziennie.

Jagodę poprzedni opiekun zostawił na łące obok pastwiska koni, a z kolei właścicielowi pastwiska przeszkadzała obecność kozy. Tak trafiła do Runy.

Każde zwierzę to inna historia. Zdecydowana większość naszych kozich podopiecznych to „odpadki” przy produkcji mleka. Niektóre wykarmione przeze mnie butelką, inne uratowane przed rzeźnią, grillem itp. Całkiem niedawno do grona kóz dołączyły muły i osły, też ocalone przed takim losem. Te zwierzęta również potrzebują naszej pomocy.

Czy opieka nad zwierzętami hodowlanymi jest dużo bardziej skomplikowana? Jak to wygląda?

Opieka nad zwierzętami tzw. hodowlanymi wymaga na pewno dużo więcej wysiłku fizycznego. Przerzucanie siana, sprzątanie, zaganianie całego stada, dawanie pożywienia, wody – to pochłania wiele energii, potrzeba najzwyczajniej siły. Opieka różni się od tej nad zwierzętami domowymi, ale ich miłość, wdzięczność i oddanie są takie same. To zwierzęta bardzo wrażliwe i czułe. Zupełnie zaskoczyło mnie to, jak są komunikatywne, jak potrzebują bliskości człowieka. Są bardzo kontaktowe, każdy z moich podopiecznych ma swoje imię, na które reaguje, każdy ma charakter, usposobienie, swoje wady i zalety, gusty, zachcianki, pomysły. Myślę, że jeśli tylko da się jakiemuś zwierzęciu przestrzeń, potrafi ono pokazać się z zupełnie innej strony niż powszechnie znana. Nie można wierzyć w stereotypy, np. głupi jak koza – skąd to się wzięło? Kozy są mądre, inteligentne, kombinują, wyciągają wnioski! Dlatego tak samo pracuje się nad ich psychiką, walczy z depresją itd. Ludzie bardzo je krzywdzą, a kozy, muły, osiołki, jak każde inne zwierzę potrzebują pomocy w sferze psychicznej i emocjonalnej, a także pokazania, że od ludzi może ich spotkać też coś dobrego, nic im nie grozi z ich strony, są bezpieczne, kochane i szanowane – że możemy się przyjaźnić.

Dziś obchodzimy Międzynarodowy Dzień Medycyny Weterynaryjnej – wszyscy wiemy, że prowadzenie azylu czy schroniska dla zwierząt wiąże się z częstymi wizytami u lekarzy. Jak wygląda w tej sytuacji pomoc weterynaryjna? Czy przy azylu działają weterynarze-wolontariusze?

Nie mamy niestety wolontariuszy. Życie azylu to zwykle codzienne wizyty w gabinetach weterynaryjnych. Dla nas oznacza to czasem ponad setkę kilometrów dziennie. Zajmujemy się wieloma zwierzętami, musimy mieć więc naprawdę dobrą opiekę weterynaryjną. Nasi podopieczni to tacy specjalni pacjenci, ale nie gorszej kategorii, a wręcz bardziej wymagający. Mamy naprawdę trudne i często zupełnie nietypowe przypadki. Na swojej drodze napotykamy wielu weterynarzy i cudownie jest poznać takich, dla których ta praca ma głębszy sens. Takich, którzy oddają swoje serce leczeniu zwierząt. Mamy to szczęście, że właśnie takich spotykamy. Lekarze, którzy łączą profesjonalizm z empatią – przy nich zostajemy i z nimi współpracujemy. Bardzo ich cenimy.

Czy weterynarz kóz, mułów powinien posiadać specjalne kwalifikacje? Spodziewamy się, że jest to zupełnie co innego niż w przypadku zwierzaków domowych.

Powinien być to weterynarz, który specjalizuje się właśnie w leczeniu zwierząt hodowlanych. I nawet nie każdy weterynarz z taką specjalizacją będzie mógł leczyć kozy, muły, osiołki. Najczęściej są to lekarze, którzy zajmują się alpakami czy końmi.

Czy lekarze chętnie podejmują się leczenia uratowanych zwierząt hodowlanych?

Tak. Jak już wspomniałam, gdy trafiła do nas pierwsza koza – Jagoda – weterynarz odwiedzał nas codziennie, aby sprawdzać jej stan. Dzięki temu wyzdrowiała i zyskała nowe życie. Uratowane zwierzęta często są bardzo zaniedbane, potrzebują leczenia, ponieważ nikt wcześniej się nimi nie interesował. Pomoc weterynaryjna w takich sytuacjach jest koniecznością. Potrzebna jest też profilaktyka, taka bieżąca pomoc. Wymagania są podobne, co przy zwierzętach domowych, ale zupełnie inna jest specjalizacja lekarska. I niestety zdecydowanie jest mniej takich lekarzy czy lecznic niż w przypadku małych zwierząt.

Po otrzymaniu diagnozy, leczenie kota lub psa można kontynuować w domu, a jak jest w przypadku zwierząt hodowlanych? Czy opiekę sprawuje głównie lekarz, czy Pani również zdarzyło się podawać leki, zastrzyki?

To ciekawe, ale istnieją szpitaliki dla takich zwierząt. Całkiem niedawno nasz koziołek Kajko z powodu choroby musiał spędzić kilka dni w takim miejscu. Nie zmienia to faktu, że transport kozy do gabinetu nie jest najłatwiejszy, nie wspominając już o osiołkach czy mułkach, trzeba mieć do tego odpowiednie warunki. Dlatego sytuacje, w których zastrzyki czy leki podaję osobiście, jak najbardziej się zdarzają. Podstawową diagnostykę i wymagające czynności lekarskie wykonuje weterynarz u nas, na miejscu.

Czy pamięta Pani jakąś wyjątkowo trudną sytuację, która miała pozytywne zakończenie dzięki pomocy weterynarzy? Czy historia któregoś ze zwierzaków szczególnie zapadła Pani w pamięci?

Takich historii jest wiele, jedną z nich jest historia podpalonego kota Freddiego. Był w tragicznym stanie, spalony, cierpiący. Byłam przerażona i jedyne, co mogłam zrobić, to zawieźć go do weterynarza. To do lekarzy należy cały sukces, oni go ratowali i poświęcili mu wiele czasu i wysiłku. Inna niesamowita sytuacja dotyczyła koteczki Yary, która pilnie potrzebowała transfuzji krwi. Weterynarz przywiózł swojego własnego kota na dawcę. To była ogromna pomoc, na którą niewiele osób by się zdobyło. Krzyś, malutki kotek, który miał problem z oczami, dostał całkowicie darmową pomoc od okulisty. Gdy mieliśmy epidemię panleukopenii, lekarze walczyli z całych sił o życie 17 kociaków – z pełnym zaangażowaniem i pomocą, dniem i nocą. Niesamowite są też sytuacje, gdy weterynarze nie ograniczają się jedynie do podręcznikowego leczenia, ale organizują konsultacje z wieloma innymi specjalistami, aby jak najlepiej zająć się zwierzakiem. Mówię o takim holistycznym, całościowym podejściu, nie tylko tym, co się dzieje tu i teraz.

Jesteśmy pod wrażeniem ogromnego wysiłku i oddania zwierzakom. Życzymy jak najwięcej historii Pani podopiecznych ze szczęśliwym zakończeniem.

Zachęcamy do wsparcia Grupy Runa.

Zarządzaj plikami cookies