W Światowym Dniu Wirusowego Zapalenia Wątroby warto dowiedzieć się jak uchronić się przed zakażaniem tą prowadzącą do wielu powikłań chorobą.
Jeden z naszych Podopiecznych – Andrzej Pliś, opowiedział nam swoją historię związaną z WZW.
Sandra Nowicka: Kiedy się Pan dowiedział o chorobie? Jak Pan zareagował na tę informację?
Andrzej Pliś: O chorobie dowiedziałem się podczas badań w szpitalu w marcu 2010 roku, w którym przebywałem w związku z tzw. arytmią serca i przygotowaniem do zabiegu ablacji. Wykonane badania wskazywały, że jestem zakażony WZW typu B. Ponowne badania potwierdziły pierwszy wynik. Po wyjściu ze szpitala zostałem skierowany do Poradni Chorób Zakaźnych. Dodatkowo odezwał się do mnie sanepid w celu złożenia wyjaśnień w sprawie nabycia wirusa. Na jego zlecenie cała moja najbliższa rodzina została skierowana na badania pod katem potencjalnego zarażenia. To już było za dużo. Na szczęście okazało się, że członkowie mojej rodziny byli zdrowi.
Czy wiadomo dlaczego Pan zachorował i jak mogło dojść do zakażenia?
Gdzie i jak doszło do zakażenia do dzisiaj nie wiem. Prawdopodobnie miało to miejsce w punkcie poboru krwi lub u stomatologa. Zakażenie droga płciową wykluczono.
Jakie były pierwsze objawy i czy choroba została szybko zdiagnozowana?
Jak wspomniałem, choroba została zdiagnozowana przypadkiem. Gdyby nie przygotowania do zabiegu ablacji, to prawdopodobnie nie dowiedziałbym się o zakażeniu. Zwykłe, rutynowe badania krwi, które wykonywałem chociażby do badań o zdolność do pracy, nie wykazywały choroby. Jednak w tym czasie czułem się osłabiony, miałem zawroty głowy i złe samopoczucie. Pojawiła się też arytmia serca. Nie wiem natomiast czy osłabienie i zawroty głowy były związane z zakażeniem, czy może z arytmią. Niestety nikt mi w tym czasie tego nie wytłumaczył.
Jak wyglądało leczenie?
Po wypisie ze szpitala i wykonaniu kompletu badań zostałem skierowany do Poradni Chorób Zakaźnych. Do lekarza dostałem się najpierw na wizytę prywatną. Tutaj niespodzianka, ponieważ pani doktor objęła mnie bardzo dobrą i profesjonalną opieką. Zostałem skierowany do szpitala, gdzie zrobiono mi kompleksową i szczegółową diagnostykę, która potwierdziła zakażenie wirusem. Następnie wdrożono leczenie. Cały czas jestem pod kontrolą tej samej pani doktor w Poradni i systematycznie, raz do roku, przechodzę badania kierunkowe. Obecnie mam już śladowe ilości wirusa, nie muszę przyjmować leków. Odkąd dowiedziałem się o chorobie zaprzestałem również spożywania jakichkolwiek ostrych potraw, przypraw i alkoholu.
Z jaką reakcją otoczenia spotkał się Pan, gdy dowiedział się o chorobie? Jak choroba wpłynęła na Pana życie?
Jaka była reakcja otoczenia? Cóż, już dla mnie wiadomość, że mam WZW była trudna do pogodzenia się. Oczywiście pytanie – dlaczego ja? Niestety na początku posiadanie takiej choroby było dla mnie dużym obciążeniem. Sama wizyta w sanepidzie, wywiad rodzinny i środowiskowy prowadzony przez sanepid, sprawdzanie potencjalnych miejsc, w których mogło dojść do zarażenia, obowiązek wykonania badań przez członków rodziny – to wszystko nie należało do przyjemności.
O chorobie wie tylko rodzina. Przy obcych osobach o wirusie staram się nie mówić. Oczywiście zachowuję ostrożność na wszelkie możliwe sposoby, tak w domu jak i w pracy, w zewnętrznym otoczeniu, przy wszelkich badaniach i wizytach w gabinetach lekarskich, aby nie ryzykować zdrowia innych. Mam obszerną wiedzę o sposobie przenoszenia wirusa i zapobieganiu temu. Czuję też odpowiedzialność za bliskich i otaczających mnie ludzi. Unikam skaleczeń, a jak już do nich dojdzie, używam jednorazowych środków czystości, które natychmiast niszczę. Stosuję oddzielne ręczniki i produkty higieniczne. Również w kuchni staram się używać tylko moich naczyń. Pełna kontrola w każdy możliwy dzień. Jest to uciążliwe. Z czasem rodzina zaakceptowała moją chorobę, ale początkowy okres był bardzo trudny.
Co było dla Pan najtrudniejsze?
Co było najtrudniesze? To, że do dzisiaj nie wiem, gdzie zostałem zakażony. Panie w sanepidzie od razu powiedziały, że będzie trudno wskazać miejsce i przyczynę zakażenia. Przyznaję, że na początku o chorobie nic nie wiedziałem i to też potęgowało mój niepokój oraz złość, że to ja zachorowałem.
Czy ma Pan jakieś hobby lub pasje? Czy choroba wpłynęła na ich realizację? A może pojawiły się nowe zainteresowania?
Moją pasją była sprzedaż ubezpieczeń. Choroba dużo zmieniła. Ograniczyłem kontakty z ludźmi, przestałem pracować w terenie. Przeniosłem się do biura, gdzie bardziej mogłem kontrolować swoje zachowania i zwiększyć moje oraz klientów bezpieczeństwo. Teraz jest lepiej, ponieważ wszystko można sprzedawać przez internet, bez bezpośredniego kontaktu z klientem. Pasja pozostała, ale skuteczność spadła.
Jak wygląda teraz Pana życie?
Cóż, pech prześladuje mnie dalej. Od 2013 roku jestem pacjentem onkologicznym. Kilka lat temu przeszedłem pierwszą operację nowotworu. Teraz badania wykazały guza śródpiersia i wkrótce czeka mnie kolejna operacja, tym razem w Klinice Chirurgii Klatki Piersiowej. Czy jest to efekt osłabienia organizmu po zakażeniu wirusem? Tego nikt mi nie powie. Nowotwór określa się mianem „niewiadomego pochodzenia” i chyba lekarze sami nie wiedzą skąd to się wzięło. Obecnie czuję się niezbyt dobrze. Jestem bardzo osłabiony, biorę codziennie środki przeciwbólowe. Mimo to wciąż pracuję, bo praca jest ucieczką od myśli o chorobach i kłopotach z nimi związanymi.
Czy uważa Pan, że wystarczająco głośno mówi się w Polsce o WZW i przestrzega przed tą chorobą?
O tej chorobie, mam wrażenie, nie mówi się nic. Czasami „od święta”, ale na co dzień – na pewno zbyt mało. A skoro się nie mówi, to i niewystarczająco się przed nią przestrzega. Gdy dojdzie do zakażenia, to chory jest z tym problemem sam, czuje się poniżany przez cały świat, również medyczny. Dzisiaj również, przy pobraniu krwi czy pobytach w szpitalu, czuję ten dziwny wzrok personelu medycznego.
Czy chciałby Pan coś przekazać czytelnikom w związku ze Światowym Dniem WZW?
Każdy chory, bez względu na rodzaj choroby i jej przyczynę, powinien znaleźć wsparcie i to zarówno w rodzinie, jak i w szeroko pojętej społeczności. Bez wsparcia podwójnie albo poczwónie przeżywa się w sobie chorobe i to doprowadza nas chorych do dalszego pogarszania stanu zdrowia.
Na koniec pragnę podziękować za wspaniałą opiekę pani doktor Agacie Ruszale z CM w Łańcucie. To dzięki niej przeszedłem przez ten trudny okres choroby i walczę z wirusem WZW oraz nowotworem.
Zachęcamy do wsparcia naszego Podopiecznego Andrzeja.