Pomiń linki nawigacyjne i przejdź do treści strony

KRS:

Czcionka:
Kontrast:
Logowanie do subkonta
KRS:
0000338389
Czcionka:
Kontrast:

11307 Ratujmy Mamę Hani

Cel

Wyobraźmy sobie sytuację: Staramy się od 7 lat o dziecko. 4 lata temu cud niemal się ziścił – jest ziarenko! Los jednak bywa przewrotny, a w tym przypadku niesamowicie brutalny. Pewnie domyślacie się, co mogło się wydarzyć. Niestety, organizm nie przyjął dzieciątka.

Mijają cztery lata – ZNÓW CUD! Kiedy wydawało się, że organizm nie jest w stanie już nic zdziałać… w brzuszku kiełkuje Hania. Wtedy jeszcze nie Hania, wtedy nazywała się mniej więcej tak: „Jacek, nie uwierzysz, JACEK! UDAŁO SIĘ, JACEK!”. Skomplikowane imię, ale zawsze.

Mijają tygodnie, brzuszek rośnie, maleństwo się rozwija – choć nie bez komplikacji. Kilka nagłych wizyt w szpitalu, zagrożenie życia… Ale to już za nami. Nieważne! Dzieciątko jest zdrowe, serduszko bije jak mały dzwoneczek. Do szczęśliwego rozwiązania 3 miesiące.

Ginekolog zauważył u Kasi zmianę na skórze. Coś jest nie tak. Ale to ginekolog – nie zna się na tym przypadku. Zlecił konsultację u innego lekarza – specjalisty. Informacja zwrotna jak wyrok – CZERNIAK… Wiecie, jakie internet potrafi płatać figle? Ale i tak jak nam coś jest – szukamy w sieci. Kaszel to potencjalnie gruźlica i zawał serca. A czerniak? Śmierć. Do 6 miesięcy.

I jaka teraz droga? Leczyć, nie leczyć. Dotrzymać ciążę, nie dotrzymać. Ratować własne życie czy to życie przekazać Hani – ale wtedy jeszcze nie Hani. Wtedy „Zajmiecie się moim dzieckiem jak odejdę? Wychowajcie ją najlepiej, jak to tylko jest możliwe? MUSICIE!”. Trudne imię, życiowo brutalne. Ale takie samo jak decyzja tutaj podjęta – BEZ NAMYSŁU! Kasia już swoje przeżyła – a mała Hania, choć wtedy jeszcze nie Hania – nic. A ma szansę na cudowne życie, bo cudem było samo jej poczęcie. A jak ona musiała być silna, skoro przez tyle przeszła. Już przecież jeden lekarz mówił „serce nie bije, usuwamy”. NIE MA TAK, GAGATKU! Serce bije i ma się dobrze. Tylko trzeba było się wysiusiać. Pewnie wiecie, o jaki „trick” tutaj chodzi. Więc – HANIA MUSI SIĘ URODZIĆ, choć wtedy jeszcze nie Hania.

3 stycznia 2017 roku. 09:40, rano, zimno. Cyfrowy wskaźnik na wadze pokazuje wyraźnie – 2,870 kg. Miara też bez zawahania – 54 cm. Ocena? Szkolna szóstka. Medyczna dziesiątka. WZÓR! I wtedy jest już Hania. A co z Kasią? Niby dobrze. Czerniak na środku pleców – więc trzeba wycinać z naddatkiem. Z węzłami chłonnymi. W dużym skrócie – najpierw wartownicze, potem chłonne w całości. Pod obiema pachami. Porozcinana, pozaszywana, w pozycji zgarbionej i z jednym zdaniem od lekarza z tyłu głowy: „Proszę pamiętać, pani teraz nie może dźwigać. Nic! Już nigdy. Bo ręce będą okropnie puchnąć. Limfa się nie odprowadzi”.

Halo, halo, zdrowy rozsądek, halo! Jak to mam nie dźwigać. JESTEM MATKĄ! DRUGI RAZ! Jedną córeczkę – Julkę – odchowałam. Ma teraz 13 lat. Przecież pamiętam ile godzin spędziła na moich rękach. Ile razy mówiłam: „Ile ona waży?! Za chwilę lepiej będzie Julkę żywić niż ubierać”. Mały ciężarek… I jak to – nie dźwigać? Nie karmić. Nie tulić Hani na rękach – tak, już Hani. Od kilku dni. Ale też najedzonej Hani. Hani, która pałaszuje mleko prosto z piersi. Nie z butelki. Bo co – nie utrzymam?! UTRZYMAM! A jak będę w szpitalu? To odciągnę! Jak to nie karmić… Halo, zdrowy rozsądek! Będę karmić – a niech puchną te ręce. BĘDĘ KARMIĆ!

Okej, z tym wszystkim sobie jakoś radzimy. Noszą inni, Kasia nie nosi. Kasia trzyma na kolanie, Kasia przytula się w łóżku. Kasia spędza długi czas przy aparaturze odciągającej pokarm – dla Hani. Już Hani. Od 3 stycznia. Na to wszystko – na te ręce – jest alternatywa. Jak dla wegan. Niby nie ma co jeść, a cały czas najedzeni. Pestka! Butelka! Póki mogę! Ja nie spuchnę! Ręce puchną…

Badanie – już rutynowe, kontrolne. Kasia z Jackiem – mężem – idą usłyszeć dobrą nowinę. Układają sobie w głowie „Pani Kasiu, wszystko za nami. Nowotwór zażegnany. Wycięliśmy węzły z naddatkiem. Ale dzięki temu jest pani zdrowa. Do zobaczenia na kontroli – za pół roku”.

To byłby happy end. Ale nie było. Zamiast cofnięcia się choroby – jej rozwój.

Przerzuty: Płuca, Wątroba, Kości.

I tak można wymieniać w nieskończoność. Leczenie? Onkologia. A do tego metoda alternatywna w Warszawie. Koszt? Ok. dziesięciu tysięcy miesięcznie. 10 tysięcy. Dziesięć. Miesięcznie. Samo leczenie. A Kasia chwilę przed rozwiązaniem straciła pracę – firma, w której pracowała ponad 20 lat… rozwiązana. Ogłosiła upadłość. Nie ma prezesa – jest syndyk. Nie ma firmy – był budynek. Nie ma stałej pensji za dobrą i sumienną pracę. Do końca 2017 roku był zasiłek macierzyński z ZUS-u. Od stycznia lekarze ZUS orzekli: inwalida z trwałą niezdolnością do pracy.

Póki co leczenie pokryte jest ze środków, które długo odkładali „na czarną godzinę”. O ironio, jak blisko są te nazwy. Czarna godzina i czerniak – zgroza…

To już szósty miesiąc agresywnego leczenia – a dwunasty życia Hani. Tej Hani, co wcześniej przybrała imiona: „Jacek, nie uwierzysz, JACEK! UDAŁO SIĘ, JACEK!”, a później: „Zajmiecie się moim dzieckiem jak odejdę? Wychowacie ją najlepiej, jak to tylko jest możliwe? MUSICIE!”

Teraz Hania to Hania. Zdrowa, silna, na każdy uśmiech odpowiada uśmiechem. Szczerbatym – ale uśmiechem. I nie lubi leżeć na brzuchu. Chociaż się przyzwyczaja. Woli siedzieć. Woli widzieć mamę. A najlepiej to w krzesełku przy stole. Patrzy uważnie jak mama krząta się po kuchni. Gotuje ten swój „zdrowy posiłek”. Tutaj makaron ryżowy, a tutaj awokado. A to garść tabletek. Tylko zdrowo – i tylko na tabletkach. Żołądek tego nienawidzi. Raczysko tego nienawidzi. Hania się śmieje – albo uśmiecha. Chyba to lubi. Bo lubi mamę. Pewnie też kocha, ale jeszcze nie czuje, że kocha. Na razie lubi – bo się uśmiecha. Bo nie płacze. Bo jest bezpieczna. Bo jest nieświadoma… Mimika u malucha jest nieodgadniona. Ale jak długo będzie patrzeć na mamę krzątającą się w kuchni? Wiele, wiele lat – JAK BÓG POZWOLI. Czasem musi zrobić przerwę – jak mama jest po chemii. Wtedy nie może patrzeć. Wtedy nie może wąchać, wtedy nie może czuć dotyku. Ale i tak czuje. Bo kocha. Choć nie wie, że kocha. Ale się dowie. Bo jak kocha, to tego nie trzeba nazywać.

Ale do tego wszystkiego potrzebne jest leczenie, które można określić też mianem pieniążków. Można stosować wymiennie. Życie zapewni: leczenie/pieniążki.

Ile potrzeba – 130 tysięcy. Ile mamy? Uśmiech Hani. I dwa zęby. A zaraz będzie więcej. Ale czy pieniążków będzie więcej? BĘDZIE! BO O NIE WALCZYMY. BO WALCZYMY O LECZENIE. BO WALCZYMY O MAMĘ HANI! Ona się nie poddała!

Prosimy o pomoc finansową w dalszym procesie leczenia. Chcę żyć dla Hani, dla mojej rodziny, dla Was. Abym mogła wrócić do pracy i pomagać innym.

Mama Hani

Katarzyna Jenerał

Przekaż darowiznę

Wpłaty prosimy kierować na konto:
Fundacja Sedeka

Alior Bank SA, nr rachunku:
93 2490 0005 0000 4600 7287 1845

Tytułem: 11307 Ratujmy Mamę Hani

Fundacja nie pobiera prowizji od wpłat darczyńców ani żadnych opłat za prowadzenie subkonta.

Przekaż 1,5% podatku

W formularzu PIT wpisz numer:
KRS 0000338389

W rubryce „Informacje uzupełniające - cel szczegółowy 1,5%” podaj:
11307 Ratujmy Mamę Hani

Szanowni Darczyńcy, prosimy o zaznaczenie w zeznaniu podatkowym pola „Wyrażam zgodę”.

Zarządzaj plikami cookies